Najpierw jakieś wrzody w przełyku ( nic mnie na bolało, nic mi nie było ) a lekarz po gastroskopii ( dało się ją przeżyć , nie ma się czego bać ) stwierdził, że mam jakieś coś i muszę brać leki.
Operację przesunięto o 2 miesiące.
To było za pierwszym razem
Potem była kolejna gastroskopia, było już ok, ale przypomniało sobie o mnie moje wysokie ciśnienie.
A co. Pewnie było zazdrosne, że zajmuję się czymś innym niż mierzeniem ciśnienia i biadoleniem, że ciągle jest za wysokie.
Więc na kilka tygodni przed operacją doszło do kryzy ciśnieniowej ( przełomu ciśnieniowego ) i pewnego popołudnia trafiłam na SOR z 220/120 . Tam przez kilka godzin obniżali mi ciśnienie i po 21 kazano jechać do domu. Posłusznie wróciłam do swojego łóżka a następnego dnia zasłabłam za kierownicą i wylądowałam na OIOM kardiologii !
Poleżałam w szpitalu kilka dni, była całkiem miło, wyspałam się , wypoczęłam i ze skierowaniem na usg ( może jest coś w nerkach , skoro ciśnienie tak skacze ? ) poszłam na badanie.
A tam stwierdzili, że nerki owszem, czyste , nic w nich nie ma, . Za to mam kamienie w pęcherzyku żółciowym !!!!!!
Mało z wrażenia nie padłam. Jak to kamienie ? skoro mnie nic nie boli ? To żart ?
A no są i koniecznie trzeba je usunąć.
echhh !!!
Wyznaczyli termin operacji za kilka tyg.
To wracam znowu do szpitala ( koniec października ) i lekarz mówi : jak usunięcie kamieni będzie bezproblemowe to od razu, za jednym zamachem, założą mi opaskę.
Ok, myślę sobie, dwa w jednym. Super !
Szczęśliwa kładłam się na łóżku operacyjnym.
Po wybudzeniu już nie byłam taka radosna, bo kamienie, owszem, wycieli, ale opaski nie założyli ! ( ponoć kamienie były bardzo brzydkie i nie chcieli ryzykować dalszej ingerencji chirurgicznej mając na uwadze moje problemy z ciśnieniem )
Kolejne podejście do paski wyznaczono na 06 grudnia.
Przez cały listopad i grudzień dmuchałam na siebie , chuchałam. Nic mnie nie bolało, ciśnienie nie skakało, była pewna, że w końcu się uda.
W wyznaczonym terminie stawiam się w szpitalu, w walizeczką, gotowa na poddanie się zabiegowi, przygotowania, nastawiona a tam mnie informują : BARDZO NAM PRZYKRO, ALE W TYM ROKU JUŻ NIE ROBIMY OPASEK !!!!!!!!!!
i tylko zapomnieli mnie o tym poinformować....
hehheheh
szlag mnie wtedy trafił.
Ordynator przepraszał, tłumaczył, a ja nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać
Tak mnie zatkało, że nawet nie skomentowałam i wyszłam.
Cóż, widać nie było mi sądzone , aby w swoim szpitalu przejść ten zabieg.
Zaczęłam szukać innego ośrodka, ale terminy odległe, trudno trzeba czekać...
Ale los bywa przewrotny i jak już wcześniej sobie drwił z moich planów, więc i tym razem postanowił się wmieszać.
W połowie stycznia dzwoni do mnie telefon : witam, łączę z ordynatorem . Halo ... dzwonię do Pani w sprawie opaski. Jest Pani dalej zainteresowana ? tak... może więc koniec stycznia ? A...nie może Pani, to może luty ? 26 może być ?
Jak stałam, tak siadłam
Zgodziłam się
i od 27 lutego jestem posiadaczką własnej opaski na żołądek !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz